Polinezja Francuska

Na wyspę Nuku Hiva na Markizach dopłynęliśmy rankiem w Wielką Sobotę, 9 kwietnia, po 31 dniach żeglugi przez Pacyfik. Niestety pierwszy dzień na lądzie okazał się bardzo męczący, jak to zwykle bywa, trzeba było załatwić wszystkie formalności, zameldować się i pozałatwiać wszystko (bo przez kolejne dwa dni wszystko miało być zamknięte z okazji Świat). Największą frajdę sprawiła nam wizyta w sklepie. Po miesiącu wyżywienia na puszkach rozkoszowaliśmy się widokiem serów, baleronów i kiełbasek:-) ceny niestety były mniej zachęcające, ale nie było aż tak źle, żeby z okazji Świąt nie pozwolić sobie na małe szaleństwo. Z naszymi smakołykami w plecaku i ze świeżuteńkimi bagietkami pod pachą, zmęczeni po całym dniu bieganiny wracaliśmy na jacht. Czekały nas dwa dni wypoczynku! W niedzielę podzieliliśmy się jajkiem, zjedliśmy wspaniałe świąteczne śniadanko, znalazł się nawet słoik ćwikły w naszych jachtowych zapasach. Po śniadaniu wybraliśmy się na spacer, ale po powrocie trzeba było niestety zabrać się do pracy. Nasze burty wyglądały okropnie. Wypowiedzieliśmy zdecydowaną wojnę kaczenicom!

Z Nuku Hiva popłynęliśmy zaledwie 20 mil na Ua Pou. Musieliśmy z bliska zobaczyć te zamki, które malowały nam się w oddali o zachodzie słońca w ostatnią noc 20 mil przed Markizami. Oczywiście nie są to w rzeczywistości zamki tylko przepiękne szpiczaste szczyty, z którymi kojarzone się Markizy. Z daleka jednak o zachodzie słońca jawiły nam się jako piękne zamki na skalistym wybrzeżu! Po kilku dniach stania w zatłoczonej zatoce Tajachobay, znaleźliśmy się sami w cichej zatoczce, mając te przepiękne szczyty tuz przed sobą. Niestety po kilku godzinach mieliśmy towarzystwo, które jak się potem okazało zaowocuje miłą znajomością i wspaniałym kolejnym wieczorem – wraz z załogami innych trzech jachtów zostaliśmy zaproszeni na kolację  do Etiena – rodowitego mieszkańca Markizów. Było bardzo przyjemnie, a na koniec panowie odtańczyli ,,Taniec Świni ". Niestety na drugi dzień podnieśliśmy kotwicę i pożegnaliśmy Ua Pou i tym samym Markizy kierując się na Tuamotu, archipelag atoli, podobnie jak Markizy należący do Polinezji Francuskiej. Ponieważ ograniczał nas czas postanowiliśmy zatrzymać się na jednym tylko atolu, zresztą nie mieliśmy specjalnie wyjścia, tak naprawdę dobrą mapę miałam tylko na ten Atol – Rangiroa! Myślę, że zapamiętamy go do końca naszej podróży, a może i dłużej!

Ponieważ kotwicowisko na Ua Pou niedługo po nas opuścił południowoafrykański jacht, po kilku godzinach mieliśmy towarzystwo. Płynęliśmy " łeb w łeb" na silnikach, bo wiatr całkowicie zdechł, rozmawiając kombinowaliśmy sobie, kiedy właściwie będzie ta martwa woda, bo wyczytaliśmy, że najlepiej do tego atolu wchodzić przy martwej wodzie, ponieważ są tam bardzo silne prądy: 3 węzły przy przypływie i do 9 węzłów przy odpływie. I tak wydumaliśmy, a w zasadzie zasugerowani Brajanem zgodziliśmy się, że martwa woda powinna być w okolicach wysokiej wody, ale albo nie mieliśmy dobrego czasu wysokiej wody, albo nasze kalkulacje okazały się mylne... Przy wejściu przeżyliśmy mały stres! Załapaliśmy się na odpływ, woda przed wejściem była niesamowicie skotłowana, przeogromne fale, a w wejściu dopadł nas prąd od czoła około 3 – 4 węzłów, gdzie przy naszej osiąganej prędkości na silniku 5 węzłów, stawało się wątpliwe wejście. Brajan przed nami mając silniejszy silnik jakoś się przebił, my około półtorej, no może nie, 1 godziny (czas w takich sytuacjach niesamowicie się dłuży) walczyliśmy jak wilki, przesmyk jest wąski a po bokach rafy. Trzeba naprawdę uważać, szczególnie gdy zaczyna płynąć przez to wąskie gardło rwąca rzeka! Po jakimś czasie, myślę, że w ostatniej chwili weszliśmy do środka, po wielu konkluzjach i obserwacjach możemy z czystym sumieniem poradzić wejście i wyjście z atolu Rangiroa w ostatnich dwóch godzinach przypływu: woda spokojna jak tafla jeziora, przy wejściu masz dodatkowy wspomagający prąd ok. 1,5 węzła, przy wyjściu ten sam prąd hamujący, ale nie ma to większego znaczenia. Nigdy nie należy wypływać w środku odpływu, bo wtedy płynie przesmykiem rwąca rzeka – mały błąd i można znaleźć się na rafie. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że my walczyliśmy o życie, a dookoła nas delfiny szalały jak zwariowane, najwidoczniej w tym tumulcie wody one mają swój ulubiony plac zabaw!

Na Tuamotu spędziliśmy tydzień i 29 kwietnia ruszyliśmy na Tahiti. Krótki postój w Papette – stolicy Polinezjii Francuskiej. Gwar i hałas wielkiego miasta nam nieodpowiadał, szybko więc uciekliśmy na bardziej przytulną i spokojną Marea. A potem już tylko wizyta na Bora Bora i odwiedziny u Stasia Wiśniewskiego i pożegnaliśmy Polinezję Francuską 19 maja obierając kurs na Wyspy Cooka.