Puerto Rico – Colon – Panama

19 stycznia 2004 roku, w poniedziałek, podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy z San Juan, przez Morze Karaibskie w kierunku Panamy. Półtorej doby staliśmy bez wiatru przy Puerto Rico, co zaczyna należeć do tradycji. W końcu jednak pomaleńku, nieśmiało zaczęło dmuchać. Pierwsze dwa dni robiliśmy po 30 Mm, następnie 50, 78, aż w końcu rozhulało się na dobre i pobiliśmy rekord naszych przebiegów dobowych – 158 mil morskich. Dalej żeglugę mięliśmy wyśmienitą – silny stały wiatr, nie za duże fale i dzięki temu po 10 dniach od wypłynięcia z Puerto Rico dotarliśmy do malowniczych wysp panamskich San Blas (993 Nm). Zatrzymaliśmy się na Haland Cais, rzucając kotwicę przy malowniczej plaży. San Blas zamieszkują Indianie Kuna. Żyją w bardzo prymitywnych warunkach w chatach krytych palmowymi liśćmi. Nie mają prądu i nierzadko są pozbawieni słodkiej wody. Owszem, mają wodę częściowo odsolona z gruntu, jednak nie nadaje się ona do picia. Po wodę pitną muszą pływać na swoich kanoe na inna wyspę do Rio Diablo oddaloną o 20 mil. Współczesne kanoe zaopatrzone są w żagiel, wiosła, a niektóre posiadają również silniki.

W Rio Diablo zaopatrują się również w paliwo i niezbędne produkty, sprzedając owoce, ryby i owoce morza oraz mole – indiańskie wyszywanki, zresztą bardzo piękne.

Zawarliśmy znajomość z Wiktorem – tubylcem, który zabrał nas do siebie i zaprosił na obiad. Spróbowaliśmy tutejsze potrawy: ślimaki, ryby z ryżem i iguanę, która smakuje całkiem jak kurczak. Wszystko było smaczne, poza tym, że niesłone;-) 

2 lutego podnieśliśmy kotwicę i opuściliśmy przepiękne San Blas. Na drugi dzień rano przybiliśmy do kei portu jachtowego w Colon...

Balboa – Panama

Jesteśmy już po drugiej stronie Kanału Panamskiego w Balboa, a przed nami szeroko otwarta brama na Pacyfik. Tranzyt przez kanał mieliśmy perfekcyjny, załatwienie wszystkich formalności wymaga jednak dużej cierpliwości. My mieliśmy dodatkowy problem z tratwą ratunkową, trzy miesiące po inspekcji podczas naszego pobytu na San Blas nasza tratwa otworzyła się samoczynnie! Zmuszeni więc zostaliśmy w pośpiechu opuścić przyjazne San Blas, aby zarezerwować sobie więcej czasu na znalezienie serwisu, lub kupno nowej tratwy. Los jednak okazał się łaskawy, serwis znaleźliśmy już na drugi dzień i wszystko udało się zreperować, za ,,drobną" oplata 700$, ale lepsze to niż 3000$ za nową tratwę. Kolejny nieprzewidziany wydatek!

Ponieważ odłożyliśmy załatwianie formalności związanych z tranzytem, ze względu na tratwę, nasz termin przeprawy przez kanał odsunął się w czasie. Myślę jednak, ze wszystkie formalności można załatwić w dwa do trzech dni. Oczywiście po załatwieniu formalności trzeba czekać na termin tranzytu, czasem zdarza się, że wyznaczają go za dwa dni a czasem trzeba czekać do dwóch tygodni! Nam się udało, po dwóch dniach przepychanek ustaliliśmy datę tranzytu za dwa dni na czwartek 12.02.2004. Przez śluzy przechodziliśmy w tzw. tratwie – złączone cumami trzy jachty. Nam udało się bez komplikacji, ale  naprawdę trzeba uważać. Cumy trzeba mieć naprawdę mocne, bo gdy statek, który często w pierwszej śluzie stoi pierwszy da za mocnego kopa, to cumy pękają jak cienkie żyłki!

Tak więc stanęliśmy sobie na boji jacht klubu w Balboa, czyniąc ostatnie przygotowania do przeprawy przez Pacyfik. Oczywiście w planach mamy Galapagos. Pobyt nasz jednak się odrobinę przedłużył, bo spotkaliśmy przesympatycznych Polaków: Kasię i Janka z synem Tadziem z Kalifornii, którzy od paru lat pływają. Oni również płyną w tym roku na Pacyfik, więc dzieliliśmy się doświadczeniami. Przy okazji poznaliśmy lepiej Panamę, bo w Colon było okropnie. Po tej stronie Panama naprawdę da się lubić:-)