Trzecia Rocznica – z Polski do Baltimore 21 lipca tego roku minęło 3 lata, od dnia kiedy to oddaliśmy cumy w porcie jachtowym na Gocławiu w Szczecinie i pożegnaliśmy ostatnich przyjaciół na Kei Władysława IV w Świnoujściu wypływając naszą Karolką w Rejs Dookoła Świata. Dla naszej Karolki wszystko było pierwsze – pierwsze zetkniecie się z Bałtycką Falą, pierwszy sztorm, pierwsze kotwiczenie... Kolejno mijaliśmy Bałtyckie porty, Kanał Kiloński, porty Morza Północnego, Zatoki Biskajskiej. Neptun był dla nas łaskawy, pogodę mieliśmy przepiękną, może z wyjątkiem sztormu w Kanale La Manche, w którym to nasz jacht spisał się dzielnie. Atlantyk również przywitał nas aż nazbyt łaskawie zmuszając nas do tzw. "żeglugi na silniku" na Portugalską Maderę, a 10 października 2001 roku znaleźliśmy się w Las Palmas na wyspach Kanaryjskich. Miesiąc postoju na Kanarach, ostatnie przygotowania i zakupy, dziesięciodniowy przeskok na Cape Verde skąd 25 listopada wyruszyliśmy w swój największy pierwszy przelot przez Atlantyk. 2100 Mm, 21 dni. 19 grudnia znaleźliśmy się po drogiej stronie, na Karaibach na Barbados. Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok spędziliśmy na Martynice, następnie pożeglowaliśmy na południe odwiedzając wyspy S.Lucia, Grenadines, Grenada, dopłynęliśmy na Trinidad, gdzie bawiliśmy się wyśmienicie podczas tutejszego Karnawału. Z powrotem pożeglowaliśmy na północ docierając do St.Martin, Virgin Islands i Puerto Rico. W sumie spędziliśmy 4 miesiące na Karaibach. Z Puerto Rico pożeglowaliśmy na północ, na Florydę, Fort Lauerdale i dalej do Baltimore w USA. 10 miesięcy żeglugi i 9 tys. mil morskich, to bilans podróży z Polski do USA. Nasz postój w Baltimore trochę się przedłużył. Spędziliśmy tu 1,5 roku. Baltimore – Puerto Rico W końcu, po półtorarocznym postoju w Baltimore, 1 grudnia 2003 roku nasza Karolka oddala cumy i ruszyła w kolejny etap podróży dookoła świata! Smutnym jest fakt, że na lądzie ludzie się psują, a jachty starzeją. Było to aż nadto widoczne gdy przygotowywaliśmy się do wypłynięcia, czego się nie dotknęliśmy , to coś nadawało się do wymiany, albo remontu. Posklejaliśmy jednak wszystko jakoś do kupy, wyposażyliśmy jacht w nowy sprzęt: dwa bomy do foków, nową Genuę, elektrownię wiatrową, nowego laptopa, GPS-a, Radio pośredniofalowe, które umożliwi nam odbieranie faksów pogodowych oraz wysyłanie i odbieranie maili na jachcie, kilka nowych map i pilotów i ruszyliśmy w drogę! Dodać należy, że skład załogi uległ również zmianie, dołączył jeszcze jeden członek załogi – Bogusia, czyli moja mama. Tak więc, 1 grudnia o godzinie 12 w południe opuściliśmy Baltimore. Były łzy przyjaciół, których tu znaleźliśmy i uczucie pustki w naszych sercach, tak jakbyśmy cos tracili, choć przecież wyruszaliśmy do kolejnego etapu rejsu naszych marzen. Na pierwszą noc postanowiliśmy zatrzymać się na kotwicowisku w Annapolis. Wszyscy byliśmy zmęczeni wrażeniami dnia i każdy chciał jak najbardziej odwlec w czasie nocne żeglowanie w ,,niskich !!!" temperaturach. Już na Chesapeake dostaliśmy naprawdę w skórę – nie chodzi nawet o silny wiatr, bo ten przynajmniej pchał nas szybko do przodu, ale to przeraźliwe zimno, naprawdę nie rozumiem, jak ludzie mogą pływać na północ?! Drugiego dnia weszliśmy do Norfolk: postój w marinie i kolacja, na którą zaprosiłam załogę z okazji swoich imienin. Następnego dnia rano popłynęliśmy Intercostal Waterway na południe. Cztery dni zajęło nam dotarcie do Beaufort w Północnej Karolinie, pogoda nas nie rozpieszczała, było zimno, deszcz i mgła, ale czego można się było spodziewać w końcu to zima. Były jednak i słoneczne dni i miłe akcenty jak postój przy starej przystani dla barek, z ogniskiem i kilełbaskami. W Beaufort czekała na nas kolejna miła niespodzianka – przy kei stała Melina. Niestety przywitał nas sam Ian – cudowny Szkot. Magdy nie było, jak zwykle ciężko pracujowała! Pierwszy raz Melinę spotkaliśmy przeszło dwa lata temu w Hiszpanii. Na drugi dzień 8 grudnia wypłynęliśmy z Beaufort obierając kurs na San Juan na Puerto Rico. Trójkąt Bermudzki to to co najbardziej przeraża Romana (naoglądał się za dużo filmów i naczytał książek), ja jednak byłam dobrej myśli! Brak wiatru zmusił nas do płynięcia na silniku przez półtora dnia i byliśmy już poza zasięgiem Gulf Stream-u. Zrobiło się w końcu cieplej a kierunek i siła wiatru pozwoliły nam na postawienie żagli. Dwa dni później musieliśmy je zrzucić i sztormować półtora dnia, wiatr wiał nawet w porywach do 60 knotów. Część załogi wciąż chorowała już od wypłynięcia z Beaufort, sztorm tylko wzmógł tą niemiłą dolegliwość. Bogusia i Jacek trzymali się jednak dzielnie i już w połowie trasy choroba morska przestała im dokuczać. Wszyscy powoli zaczęli się przyzwyczajać do codziennej jachtowej egzystencji i życia w małym huśtającym się domku! Pewnego pięknego ranka cos złapało się na przynętę i wyciągnęliśmy z wody wspaniałego 1,9 metrowego Merlina Błękitnego, który ważył 18 kilogramów. Roboty miałam oczywiście na cały dzień, ale smak wspanialej, świeżej ryby zawsze rekompensuje ciężką pracę! Zaczęliśmy również piec chleb – rośnie pięknie i smakuje wyśmienicie! Niestety następne dni przyniosły nam wiatr od dziobu i halsówkę, co na oceanie niemalże mija się z celem, ale cóż nam pozostało? Gdy tylko wiatr cichł odpalaliśmy silnik i stawaliśmy się jachtem motorowym... choć nie, bo jak sama nazwa wskazuje jacht to jednostka pływająca służąca do przewożenia żagli, tak jak tankowce wożą paliwo, samochodowce – samochody, a kontenerowce – kontenery ;-) My mamy jednak cichą nadzieję, że w przyszłości my będziemy wozić nasze żagle na masztach i to postawione! Piętnastego dnia żeglugi, 21 grudnia oczom naszym ukazało się Puerto Rico, którego łunę widzieliśmy już w nocy. O godzinie 15.30 przycumowaliśmy do kei portu jachtowego w San Juan. Tu spędziliśmy cudowne Święta w towarzystwie naszych polskich przyjaciół: Stasia, Ani i ich syna Patryka. Jednak wszystko co miłe zawsze szybko się kończy, tak wiec i my musieliśmy z przykrością pożegnać w końcu Puerto Rico. Przed nami wciąż ta większa część Świata do przepłynięcia! |